Wasz prezydent, nasz premier
Robert Krasowski, autor być może najbardziej przenikliwej analizy rządów Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005 – 2007 napisał, że przyczyną upadku rządów PiS było otwarcie zbyt wielu frontów i skonfliktowanie się ze zbyt wieloma środowiskami. Jarosław Kaczyński, który ponownie rządzi Polską, albo doszedł do całkowicie przeciwnych wniosków, albo też wnioski te podzielając, całkowicie ulega temu, co w jego duszy pcha go do konfliktu. Zasadnicza różnica powoduje, że to co pchało PiS ku upadkowi, dziś staje się niebezpieczne nie tylko dla Prawa i Sprawiedliwości, ale również dla państwa polskiego.
Jarosław Kaczyński doprowadził do sytuacji, w której Polska znalazła się w międzynarodowym osamotnieniu i na kursie kolizyjnym z praktycznie wszystkimi liczącymi się państwami – w tym z państwami sojuszniczymi. Po słynnym głosowaniu w Brukseli, które Polska przegrała stosunkiem głosów 27 do 1, obecnie kolejne głosowanie zostało przegrane stosunkiem głosów 25 do 2. W relacjach ze Stanami Zjednoczonymi PiS tak bardzo postanowiło postawić na Donalda Trumpa, że aż całkowicie od PiS zależny Andrzej Duda nawet nie wysłał stosownych gratulacji zwycięzcy wyborów prezydenckich Joe Bidenowi. Politycy PiS żyjąc w alternatywnej rzeczywistości i uwierzywszy we własną propagandę głoszą, że znaczenie Polski na arenie międzynarodowej wzrosło. W pewien sposób mają rację. Sytuacja, w której państwo zaczyna irytować wszystkich liczących się graczy, łącznie z tymi sojuszniczymi, jest swoistym dowodem wzrostu znaczenia tego państwa.
Wieczny konflikt ze wszystkimi
Jedynie konflikt z Rosją nie jest winą Prawa i Sprawiedliwości (choć i tu zabrakło tu i ówdzie wyczucia). Wszystkie inne, to w mniejszym lub większym stopniu wynik megalomani, bufonady, pyszałkowatości, pseudomocarstwowego nadęcia, braku profesjonalizmu, a chwilami zwyczajnej głupoty PiS. Wyrazem skrajnej niedojrzałości emocjonalnej polskiej prawicy jest to, że nie rozumie, że różnice zdań, a czasem nawet spory, czy wręcz różnice interesów z sojusznikami nie muszą oznaczać konfliktu, a gdy jest się słabszym konfliktu należy unikać. Słuszna, a niedoceniana przez stronę przeciwną, obawa Prawa i Sprawiedliwości przed sytuacją, gdy mocarstwa zechcą porozumieć się pewnego dnia ponad głowami Polski staje się paradoksalnie coraz bardziej prawdopodobna dzięki rządom Prawa i Sprawiedliwości. PiS w sensie generalnej idei „chciał dobrze”, ale w polityce nie liczą się chęci, lecz czyny.
Czyny te są zaś takie, że mamy gorsze niż kiedyś stosunki z Ukrainą, fatalne z Rosją, tradycyjnie złe z Białorusią, napięte z Niemcami, marne z Francją, nijakie z Wielką Brytanią, a wkrótce nienajlepsze z nową administracją w Waszyngtonie. PiS reklamuje Trójmorze jako czołowe osiągnięcie swoich rządów. Miarą niedojrzałości jest to, że polska prawica nie odróżnia tego co już jest i działa od tego, co – jeśli przez lata w to konsekwentnie inwestować – może działać kiedyś w przyszłości. Miarą tego, jak wielkie znaczenie ma owo największe osiągnięcie Prawa i Sprawiedliwości w polityce zagranicznej tu i teraz jest to, że w kluczowym wedle polityków PiS sporze z UE o powiązanie praworządności z wypłatą środków unijnych, jedynie Węgry spośród państw Trójmorza poparły Polskę, a i to tylko dlatego, że same mają z przestrzeganiem praworządności problemy.
Polityka zagraniczna jako funkcją obsesji seksualnych polskiej prawicy
Polityka zagraniczna zawsze jest, w mniejszym lub większym stopniu, powiązana z polityką wewnętrzną. Pod rządami Jarosława Kaczyńskiego zamiast powiązania mamy jednak do czynienia z całkowitym podporządkowaniem polityki zagranicznej polityce krajowej, przy czym można odnieść wrażenie, że prawdziwą przyczyną ciągłej kanonady propagandowej wymierzonej w Unię Europejską są obsesje polskiej prawicy dotyczące ludzkiej seksualności. Polityka zagraniczna stała się funkcją obsesji seksualnych polskiej prawicy. Obsesje te są skądinąd udziałem tak polityków Prawa i Sprawiedliwości, jak i prawicowych publicystów oraz wspierających Prawo i Sprawiedliwość konserwatywnych intelektualistów. To o tyle perwersyjnie zabawne, że bardzo upodabnia Polskę do Rosji. Dwie charakterystyczne cechy reżimu putinowskiego, to po pierwsze obsesja na tle seksu, a po drugie permanentne szukanie wroga, którego można zwalczać.
Podobieństwa do Rosji
Obsesja na tle seksu w wypadku Kremla jest podszyta wyjątkową wprost dawką hipokryzji, bowiem tajemnicą poliszynela jest nieprawdopodobna wprost rozwiązłość rosyjskich elit władzy. Wśród czołowych polskich bojowników o moralność można skądinąd zauważyć wyjątkową wręcz nadreprezentacją rozwodników o co najmniej nieustabilizowanym życiu uczuciowym, tudzież seksualnym. Poziom hipokryzji kremlowskich elit oraz elit polskiej prawicy jest bardzo podobny. Podobieństwa na tym się jednak nie kończą.
Ponurym paradoksem PiS jest to, że jest ono podobne do znienawidzonego przezeń Władimira Putina jeszcze w jednym wymiarze. W putinowskiej Rosji wrogami byli naprzemiennie: Czeczeni, Estończycy, Litwini, Gruzini, Brytyjczycy, Ukraińcy, Amerykanie, Polacy, a w międzyczasie jeszcze imigranci z Kaukazu, protestanci, Świadkowie Jehowy, katolicy i rzecz jasna – jak w każdym tego rodzaju reżimie – homoseksualiści. Nie było nawet pół roku, by jakiegoś wroga aktualnie nie zwalczano. W Polsce Jarosława Kaczyńskiego wrogami byli już Ukraińcy (jak wiadomo wszyscy są banderowcami), Żydzi (jak wiadomo wszyscy pamiętają tylko o Jedwabnym, a nie pamiętają o rodzinie Ulmów), Niemcy, imigranci, tajni współpracownicy i agenci SB (WSI już nie, skoro WSI emerytur nie „zdezubekizowano”), imigranci, islamiści i oczywiście homoseksualiści. Nie było nawet pół roku, by nie zwalczano jakiegoś wroga. Najnowszym wrogiem jest zaś Unia Europejska.
Wyjście z UE?
Można byłoby wzruszyć ramionami i stwierdzić, że to tylko potrzeba posiadania dyżurnego wroga tyle, że prowadzi to do tego, iż coraz częściej z prawej strony pojawia się hasło wyjścia z Unii Europejskiej. Miarą skali tego zjawiska jest okładka najnowszego numeru bynajmniej nie niszowego tygodnika Do Rzeczy, która zapowiada tekst o tym, że należy podjąć dyskusję o wyjściu z Unii Europejskiej (a towarzysząca temu okładka jasno wskazuje, że chodzi oczywiście o seks).
[OKŁADKA] "Do Rzeczy" nr 48. Unii trzeba powiedzieć: dość. #Polexit – mamy prawo o tym rozmawiać pic.twitter.com/ujx2wXERiK
— DoRzeczy (@DoRzeczy_pl) November 22, 2020
W rzeczywistości urojonej, gdzie geje są większym zagrożeniem od Władimira Putina, a rosyjskie czołgi to nic w porównaniu z gender, być może warto to rozważać. W rzeczywistości realnej w Europie można być albo na Zachodzie, albo na Wschodzie. Trzeciej drogi nie ma. Każdy kto twierdzi, że ona istnieje jest albo wprost rosyjskim agentem i tym samym zdrajcą, albo szaleńcem.
Rzut oka na mapę Europy pokazuje, że poza Unią mogą pozostawać i mieć się nie najgorzej Szwajcaria, Norwegia i Wielka Brytania. Polska Szwajcarią, Norwegią, ani Wielką Brytanią jednak nie jest i wiele nas od nich różni. Nie mamy ani banków jak Szwajcarzy, ropy naftowej jak Norwegowie i londyńskiego City jak Brytyjczycy. W przeciwieństwie do Szwajcarów nie jesteśmy otoczeni górami, w przeciwieństwie do Norwegów nie leżymy na całkowitym uboczu kontynentu, a w przeciwieństwie do Brytyjczyków nie jesteśmy wyspą i nie mamy broni nuklearnej. Związani z prawicą publicyści suflują opinii publicznej teorie, iż rzekomo istnieje trzecia droga. W pewnym sensie mają rację. W istocie można być pomiędzy Zachodem, a Rosją. Tak jak na przykład Ukraina. Tyle, że ktoś, kto chce, by Polska z tego miejsca w którym się znajduje przeniosła się w to w którym jest Ukraina, jest nie tylko szkodnikiem, ale po prostu zdrajcą.
Jarosław Kaczyński jako polski David Cameron
To, czy PiS chce wyprowadzić Polskę z UE nie jest wcale pewne. W moim najgłębszym przekonaniu ani Prawo i Sprawiedliwość, ani Jarosław Kaczyński, ani Zbigniew Ziobro Polski z UE wyprowadzać wcale nie chcą. Tyle, że ich bezgraniczny cynizm i podporządkowanie wszystkiego grze politycznej powoduje, że staje się to coraz bardziej realne. Skądinąd warto w tym miejscu przypomnieć, że Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej wcale nie chciał wyprowadzać David Cameron, który okazał się jednak blagierem, tanim efekciarzem i marnym politykierem, a nie politykiem, czy też mężem stanu. Jarosław Kaczyński bywa przez swoich zwolenników nazywany mężem stanu. Zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego bardzo chętnie porównują współczesną Polskę do Drugiej Rzeczypospolitej. Pomiędzy IV RP prezesa PiS, a Drugą Rzeczpospolitą jest jednak jedna fundamentalna różnica. Józef Piłsudski nie interesował się otóż niemal niczym poza polityką zagraniczną, a Jarosław Kaczyński interesuje się wszystkim poza polityką zagraniczną. Dla państwa położonego tak jak Polska, polityka zagraniczna jest tymczasem pierwszym i najważniejszym wyzwaniem. Jarosławowi Kaczyńskiemu bliżej jest niestety do Davida Camerona niż do Józefa Piłsudskiego.
Racja stanu
Sytuacja w której za zachętą rządzącej partii coraz częściej mówi się o wyjściu Polski z Unii Europejskiej, niezależnie od tego, że najprawdopodobniej ani Jarosław Kaczyński, ani PiS takich intencji nie mają, jest na tyle niepokojąca, iż musi prowadzić do odważnych decyzji. Prawo i Sprawiedliwość, Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro powinni zostać odsunięci od władzy. Aby powyższe było możliwe, należy stworzyć nową większość parlamentarną, przy czym nie może ona obejmować jeszcze bardziej antyzachodnich polityków Konfederacji. Kalkulacje polityczne, iż nie opłaca się przejmować władzy w chwili kryzysu muszą ustąpić miejsca trosce o polską rację stanu.
Premier Gowin
Aby skonstruować większość parlamentarną, konieczne jest porozumienie z Jarosławem Gowinem. Nie jest oczywiście tajemnicą, iż wicepremier Gowin nie cieszy się szczególną estymą wśród polityków Platformy Obywatelskiej, którą – przypomnijmy – porzucił kilka lat temu. Jest jedynym politykiem, który był członkiem rządu zarówno Donalda Tuska, jak i Mateusza Morawieckiego. Polityka nie jest jednak sztuką rozpamiętywania starych sporów, a raczej znajdowania nowych rozwiązań. Ponowna zmiana barw politycznych dla Jarosława Gowina może oznaczać albo koniec kariery politycznej, albo jej szczyt. Logika podpowiada, że politycy rzadko z własnej, nieprzymuszonej woli popełniają samobójstwa polityczne. Skoro tak i skoro bez Jarosława Gowina nie można odsunąć PiS od władzy, to Jarosławowi Gowinowi nie można zaoferować trzeciorzędnej funkcji, tylko stanowisko Prezesa Rady Ministrów. Objęcie tej funkcji przez Jarosława Gowina ma cztery niezaprzeczalne walory.
Po pierwsze Jarosław Gowin jest doświadczonym i umiarkowanym politykiem.
Po drugie, gdyby zdecydował się porzucić tak zwaną Zjednoczoną Prawicę, byłby gwarantem bezpieczeństwa dla tych posłów PiS, którzy również zdecydowaliby się wraz z nim tworzyć nową większość. Jako były wicepremier w rządzie PiS nie byłby bowiem zapewne zwolennikiem opcji zerowej. Polska tymczasem w równym stopniu potrzebuje rozliczeń tych, którzy zawinili, co i grubej kreski w stosunku do tych, którzy na to zasłużyli.
Po trzecie Polska potrzebuje przywódcy, który obejmując urząd premiera będzie myślał o tym raczej jako o swoim politycznym Olimpie, a nie wyłącznie o kolejnych wyborach. Jarosław Gowin mając zapiekłych wrogów tak w PIS, jak i w PO musiałby stworzyć nową jakość i od pierwszego dnia myśleć wyłącznie o swoim miejscu w historii, a nie o popularności w badaniach opinii publicznej. Dokładnie tego potrzebuje Polska.
Po czwarte porzucenie najpierw PO, a później PiS jest paradoksalnie wyrazem mądrości, bo żadna z tych partii szczególną mądrością się nie wykazuje. PiS należy odsunąć od władzy nie dlatego, że PO jest lepsza, ale dlatego że PiS jest znacznie gorszy.
30 lat temu Adam Michnik napisał słynny tekst zatytułowany „Wasz prezydent, nasz premier”. Tekst ten rozpoczął epokę, która doprowadziła Polskę do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO. Aby pozostać w UE i NATO należy pomyśleć o haśle „Wasz prezydent, nasz premier” ponownie.
Autor: