Wsparcie potrzebne, dziennikarze idą!
Obecna władza kompletnie nie rozumie roli mediów w społeczeństwie. Zupełnie jak za Gomułki, rozróżnia tylko dwa typy: propagandzistów i wichrzycieli.
Rząd i politycy obozu władzy zapewniają z niezwykłą troską, że nie wpuszczają do strefy zamkniętej dziennikarzy m.in. dlatego, że muszą zadbać o ich bezpieczeństwo. Nigdy jeszcze władza tak wiele nie mówiła o dobrostanie przedstawicieli mediów jak dziś, kiedy nie chce w rejonie stanu wyjątkowego świadków swoich poczynań. Ta sama władza nie była ani w części tak troskliwa w 2020 r., kiedy dziennikarze zostali pobici podczas marszu 11 listopada i w wielu innych sytuacjach, kiedy mimo zagrożenia media starały się wykonywać swoje obowiązki.
We wtorek stało się jednak jasne, kto może być dla pracujących dziennikarzy takim zagrożeniem. Żołnierze w mundurach Wojska Polskiego według relacji fotoreporterów: Macieja Nabrdalika („New York Times”), Macieja Moskwy (kolektyw Testigo) i Martina Diviska (European Pressphoto Agency) zaatakowali ich podczas wykonywania obowiązków dziennikarskich poza strefą zamkniętą. Jak opowiadają, we wsi Wiejki koło Michałowa, gdzie starali się dokumentować obecność wojska, zostali fizycznie i słownie zaatakowani przez osoby w mundurach WP, które wyciągnęły ich z samochodu, „szarpiąc i używając wulgaryzmów”. Osoby te odmówiły ujawnienia swojej tożsamości. – Koledzy mówili, że poziom agresji i wulgaryzmów był zaskakujący – mówi Marcin Lewicki z Press Club Polska. I dodaje, że dziennikarze dysponują nagraniami audio dokumentującymi atak.
MON wszystkiemu zaprzecza i twierdzi, że fotoreporterzy nie byli oznaczeni, a w ogóle to zaczęli uciekać. Dlatego wyciągnięto ich z auta i skuto kajdankami. Poszkodowani zgłosili zdarzenie na policję, która przyjechała na miejsce i uwolniła dziennikarzy, ale personaliów sprawców ataku nawet nie spisała.
To prawda, że atmosfera w całym rejonie robi się coraz bardziej nerwowa. Jak daleko jednak władza zamierza rozszerzyć strefę zamkniętą przed mediami, pod pretekstem bronienia ich przed zagrożeniem – jak się okazuje – ze strony polskich mundurowych?
Ciekawą interpretacją wykazał się wiceszef MSWiA Maciej Wąsik na posiedzeniu komisji sejmowej, podczas której omawiano ustawę o ochronie granic, zgodnie z którą to poszczególni komendanci będą decydować o wejściu mediów na konkretny teren, o tym, co będą mogli tam robić i jak długo.
„Nie chcemy, żeby dziennikarze byli także w takich sytuacjach, gdzie dojdzie do pewnego starcia z dziennikarzami ze strony przeciwnej, chcemy, żeby byli w bezpiecznej odległości, żeby nie wchodzili tam, gdzie nie powinni wchodzić” – wyjaśniał przedstawiciel władzy. To tak, jakby wiceminister przyszedł do Sejmu prosto z serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4″, gdzie PRL-owski dziennikarz mówi do operatora: „Zaczyna się dziać coś ciekawego, wyłącz kamerę”.
To nie pierwszy incydent z udziałem „osób w mundurach WP” w rejonie przygranicznym. Spuszczenie powietrza z kół Medyków na Granicy do tej pory nie zostało wyjaśnione. A będzie takich akcji pewnie więcej. Kilka dni temu na widok dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i Oko.press, wartownik bazy w Siemianówce gromko zakrzyknął: „Wsparcie potrzebne! dziennikarze idą!”
Źródło: Rp.pl