Uwaga! TVN: Zadłużała się, by wychowywać niepełnosprawnego syna. „W Polsce istnieje przyzwolenie na niepłacenie alimentów”
31 lat temu na świat przyszedł syn pani Joanny – Marcin. – Był reanimowany, nikt mu nie dawał szans, że przeżyje. Lekarze mówili, że jak tydzień przeżyje, to będzie dobrze. Przeżył 31 lat – opowiada Joanna Popowska-Król.
Całkowita niepełnosprawność dziecka, z powodu dziecięcego porażenia mózgowego, zmusiła kobietę do rezygnacji z pracy i poświęcenia się opiece nad niesamodzielnym synem.
2 tys. złotych alimentów
Gdy Marcin miał 10 lat, pani Joanna rozwiodła się z jego ojcem. – Na początku ojciec zajmował się Marcinem dwie, trzy niedziele w miesiącu. Przychodził na trzy godziny z zegarkiem w ręku, od godz. 15, a o godz. 18 wychodził. Dziecko na to czekało. Tęsknił – wspomina pani Joanna.
Decyzją sądu, za obopólną zgodą, ojciec chłopaka miał płacić miesięcznie 2 tys. złotych alimentów. – Gdybym poznała ojca Marcina, to powiedziałabym mu, że jest łajzą. Zostawił swoje dziecko, zostawił kobietę, która całe życie poświęciła zarówno dla niego, jak i dla Marcina. Powinien stać za nią i ją wspierać. I dawać jej oparcie w tych momentach, kiedy najbardziej było potrzebne. Powinien zajmować się własnym dzieckiem, a nie robił tego i nie płacił alimentów – mówi Marta Zubowicz, przyjaciółka pani Joanny.
Utrzymanie chorego dziecka to ogromny koszt. – Proszę sobie wyobrazić budżet domowy, z którego znika 2 tys. złotych. Czy na wszystko wystarczy? Nie – podkreśla pani Marta.
Całe życie poświęciła synowi
Pani Joanna poświęciła wszystko opiece nad dzieckiem. – Nie istniałam przez 31 lat. Nie interesowało mnie nic. Nie chodziłam do kina, czy koleżanek. Czułam się w domu dobrze. Ważny był spacer z Marcinem. Wejście na peron, by zobaczyć pociągi i zobaczyć to jak on się cieszy, widząc pociąg – wspomina kobieta.
– Świetnie dawałam sobie radę, bo byłam świetnie zorganizowana. To było moje życie i kochałam swoje dziecko. To nie znaczy jednak, że tylko moja rodzina miała ponosić koszty – dodaje pani Joanna.
Alimenty płacone w kratkę
Głównym źródłem utrzymania pani Joanny i jej syna był zasiłek pielęgnacyjny. Najczęściej ratunkiem dla domowego budżetu były pożyczki od bliskich krewnych, a zwłaszcza starszych, samodzielnych już, dzieci pani Joanny. Bez tego wsparcia kobiecie byłoby trudno.
– Po orzeczeniu rozwodu, chyba dopiero po trzech latach, oddałam sprawę do komornika. Potem alimenty były okresowo – pół roku dostawałam, rok potrafiłam nic nie dostawać, kilka miesięcy dostawałam, potem znowu przerwa – opowiada kobieta.
– Kiedy pytałam go dlaczego nie płaci, to odpowiadał, że nie ma – przywołuje pani Joanna. I dodaje: – Jak miałam iść na jakąś bitwę z komornikiem, sądem, to czułam się tak podle, jakbym Marcina okradała z tego czasu. Nie chciałam tego, ważniejszy był czas z Marcinem. Poza tym za bardzo to przeżywałam i za dużo nerwów mnie to kosztowało. Odpuszczałam to.
Pani Joanna dopiero cztery lata temu przystąpiła do zdecydowanej walki o zasądzone alimenty. Prokuratura wszczęła śledztwo, powstał akt oskarżenia, a komornik dostał od kobiety listę ukrytego majątku byłego męża. Mimo tych starań, nic się nie zmieniło. Wzrosło jedynie zadłużenie pani Joanny.
– Sprawa się odbyła i pani sędzia w mowie końcowej powiedziała: „Świetnie pani daje sobie radę, jest pani świetnie zorganizowana. I rodzina pani pomaga i grono znajomych…”. Wtedy powiedziałam, że już nigdzie do żadnego sądu nie pójdę – wspomina pani Joanna.
„Całe grupy wspierają dłużnika alimentacyjnego”
Zdaniem psycholog Justyny Żukowskiej-Gołębiewskiej w Polsce istnieje przyzwolenie na niepłacenie alimentów. – Są całe grupy wspierające dłużnika alimentacyjnego. Do tej grupy może zaliczać się rodzic, babcia, dziadek, nowa partnerka czy partner, także pracodawca, pan policjant czy prokurator prowadzący dochodzenie z artykułu 209 Kodeksu karnego tj. o niealimentacji, który potraktuje sprawę pobłażliwie – mówi ekspertka ze Stowarzyszenia Poprawy Spraw Alimentacyjnych „Dla naszych dzieci”.
– Wydaje mi się, że brakuje odpowiedzialności. Przede wszystkim odpowiedzialności państwa za prawo, które stanowi egzekucję tego prawa, ale brakuje też naszej społecznej odpowiedzialności – zaznacza Żukowska-Gołębiewska.
– Jeżeli wiemy, że w otoczeniu mamy członka rodziny, który jest zobowiązany do alimentów, a tych alimentów nie uiszcza na własne dziecko, to naszym społecznym obowiązkiem jest wpływać na tę osobę w taki sposób, aby ten obowiązek regulować – tłumaczy psycholog.
„Nie było mnie stać”
Przez kilka dni bezskutecznie, jak wcześniej sąd i komornik, nasz reporter próbował skontaktować się i porozmawiać z ojcem Marcina. W końcu mężczyzna otworzył drzwi.
– Nie było mnie stać. Miałem firmę, straciłem, miałem trochę długów i nie mogłem znaleźć pracy, gdzie bym zarabiał i na pensję, i na dług (…) Skąd miałem wziąć te pieniądze? Miałem okraść bank? (…) Ile ja musiałbym zarabiać, żeby dać dziecku dwa tysiące – tłumaczył mężczyzna.
Marcin zmarł pod koniec stycznia. – Od pogrzebu minęło kilka tygodni, a mój były mąż wciąż nie rozliczył się z kosztów pogrzebu. To, co mnie ścięło z nóg – śmierć naszego syna, dla niego było czystą matematyką – mówi kobieta.
„Nie ma ani dłużnika, ani długu”
W Polsce tylko niespełna 40 proc. rodziców zobowiązanych do płacenia alimentów faktycznie je płaci. Pozostali korzystają z dużej społecznej tolerancji na niełożenie na swoje dzieci.
W historii pani Joanny śmierć dziecka, zakończyła obowiązek alimentacyjny. – Do 31 stycznia mój były mąż jest dłużnikiem alimentacyjnym i jest dług alimentacyjny, prawie 270 tys. złotych, a od 1 lutego nie ma ani dłużnika ani zadłużenia alimentacyjnego – oburza się pani Joanna. I dodaje: – Jest spadek po Marcinie, który jest dzielony i dziedziczymy go we dwoje. To oznacza, że dłużnik alimentacyjny dostaje połowę swojego zadłużenia w nagrodę.
– Widzę kilka dróg postępowania, które można by było podjąć w tej sprawie – mówi mecenas Eliza Kuna.
– Niewątpliwie droga karna – zawiadomienie organów ścigania o przestępstwie niealimentacji. I nawet jeśli pokrzywdzony w wyniku tego przestępstwa zmarł, to prokuratura może prowadzić takie postępowanie i może dojść do ukarania i ewentualnego naprawienia szkody – zaznacza prawniczka. I kontynuuje: – Druga droga, bardziej prawdopodobna do wygrania, to tak zwane roszczenie regresowe. Upoważnia ono tego rodzica, który ponosił koszty utrzymania dziecka, bądź innej osoby, do żądania od drugiego zobowiązanego zwrotu części tych kosztów.
– Liczę na to, że takie programy jak ten będą uświadamiać społeczeństwo, że nie należy kryć rodziców, którzy nie płacą na własne dzieci – kończy Eliza Kuna.
Czytaj też:
Uwaga! TVN: Spłonęło im mieszkanie, potem stracili dzieci. Kuriozalne zachowanie urzędnikówCzytaj też:
Uwaga! TVN: Tak żyją ostatni mieszkańcy zamkniętej strefy wokół Czarnobyla