Burza wokół wystawy „Nasi chłopcy”. Twardoch opisał rodzinną tragedię

Szczepan Twardoch Źródło: Newspix.pl Szczepan Twardoch zabrał głos wobec burzliwej dyskusji wywołanej wystawą „Nasi chłopcy” w Muzeum Gdańska, poświęconą mieszkańcom Pomorza Gdańskiego wcielanym przymusowo do niemieckiego Wehrmachtu. Pisarz opublikował poruszający wpis, w którym odniósł się do losów swoich dziadków – również przymusowo wcielonych do niemieckich formacji wojskowych. W swoim wpisie na Facebooku Twardoch opisuje losy dziadka Oskara, który 10 czerwca 1941 roku po raz pierwszy został powołany do Wehrmachtu. Wysłano go na przeszkolenie do Salzwedel, ale po dwóch miesiącach został zwolniony – jako górnik pracujący w przemyśle strategicznym. W sierpniu 1944 roku ponownie otrzymał wezwanie. W tym czasie w Przyszowicach została jego ciężarna żona i reszta rodziny. W styczniu 1945 roku, gdy do miejscowości wkroczyły wojska radzieckie, spotkało ich to, co – jak pisze autor – „spotyka ludzi, gdy przychodzi Rosja”. Oskar wówczas służył w niemieckich wojskach fortecznych, a w styczniu 1945 roku trafił do niewoli amerykańskiej. Wrócił do domu rok później, lecz niedługo cieszył się rodziną. Zginął w 1951 roku w wypadku górniczym. „Nie mam jego zdjęcia w mundurze — moja babcia zniszczyła wszystkie materialne pamiątki służby Oskara jeszcze zanim weszli Rosjanie, a mundur i soldbuch spaliła gdy wrócił z niewoli” – czytamy w poście pisarza i publicysty. Drugim bohaterem wpisu jest Jorg Draga – drugi dziadek Twardocha. Przez większą część wojny zdołał uniknąć powołania, również dzięki zatrudnieniu w przemyśle. Dopiero w styczniu 1945 roku został wcielony do Volkssturmu – pospolitego ruszenia. Zdezerterował, ale został ujęty i umieszczony w areszcie w Gliwicach. Miał trafić przed pluton egzekucyjny, ale uniknął śmierci, gdy feldfebel, austriacki weteran, wypuścił wszystkich więźniów na kilka godzin przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Twardoch, znany z literackiego eksplorowania tożsamości śląskiej, nie pisze o swoich dziadkach jako o bohaterach. Pisze o nich jako o ludziach, których historia nie daje się łatwo sklasyfikować w kategoriach „bohater-zdrajca”. „Dla nas to zawsze byli i będą nasi chłopcy. Dla was nie muszą, ale to jest nasza historia, innej nie mamy, póki żyje o nich pamięć. O tych moich pamięć pożyje trochę dłużej, w moich powieściach. Do cudzej, waszej pamięci nie będziemy się zapisywać — z szacunku tak samo dla naszej, jak i dla waszej właśnie. Każdy należy do swojej i każdy ma do swojej prawo”.. To ważny głos w trwającej debacie o wystawie „Nasi chłopcy” i emocjach, jakie budzi jej tytuł. Jak przypomniał rzecznik Muzeum Gdańska, Andrzej Gierszewski, wystawa nie ma na celu wybielania historii, ale opowiedzenie o tragicznych losach ludzi, którzy – wbrew swojej woli – zostali wplątani w machinę wojenną Trzeciej Rzeszy. – Tytuł „nasi chłopcy” stawia pytanie: jeżeli nie nasi, to jacy? Czy to byli zdrajcy? Tchórze? Osoby niegodne? Dziś z perspektywy pojawiają się głosy, że to są przecież oprawcy, to nie są Polacy. Jak można mówić o przedwojennych Polakach, którzy zostali postawieni przed tak trudnym wyborem? – pytał.Dziadek, który uniknął frontu. Przeżył dzięki przypadkowi
„To jest nasza historia. Innej nie mamy”