Skąd fascynacja literaturą „holo-polo”? „Moment graniczny. Ludzie przestali się wstydzić, że im się podoba”
Krystyna Romanowska: Jak to możliwe, że po „Medalionach” Nałkowskiej, „Opowiadaniach” Borowskiego, wierszach Różewicza, ludzie czytają literaturę w typie gore rozgrywającą się w scenerii obozów koncentracyjnych?
Paweł Droździak: Zaczynając te rozważania, warto się cofnąć do dyskusji prowadzonych kilkanaście lat po II wojnie światowej. Ludzie zastanawiali się wtedy, czy można zrobić komedię o wojnie? W tamtych momentach historycznych okazywało się, że to nie jest jeszcze ten czas. Ale potem właściwy moment przyszedł. Powstał serial „Jak rozpętałem II wojnę światową”, Anglicy nakręcili „Allo, allo”, a w końcu doszliśmy nawet do czarnej komedii Tarantino „Bękarty wojny”, gdzie Żydzi wychodzą zupełnie z roli jaką im się stereotypowo przypisuje w wojennej historii.
Warto zwrócić uwagę na zmianę generacyjną. Umierają ostatni ludzie pamiętający piekło obozów, grozę lat 1939-1945. Młodzi pytani dzisiaj, w którym roku rozpoczęła się II wojna światowa, odpowiadają: w latach 80-tych. Na naszych oczach materia przeżyć wojennych, w szczególności koszmaru życia w obozie, zaczyna przypominać coś, na podstawie czego można napisać thriller, np. medyczny.
Sceneria obozu koncentracyjnego staje się być przestrzenią obojętną, neutralną, ale jednocześnie szalenie atrakcyjną, którą można skonsumować na potrzeby stworzenia dzieła.
Jak lochy albo opuszczony dom na prowincji, do którego wprowadza się rodzina nieświadoma czekających ją strasznych przeżyć.
Żyjemy w takim momencie granicznym – dla części ludzi tematyka obozowa jest świętością i tabu nie do ruszania, ale są już tacy, którzy czują pokusę zrobienia z niej literatury. Mamy tutaj do czynienia z perwersyjną nutą, perwersyjnym przekroczeniem, balansowaniem na krawędzi tego, co dozwolone, a co – nie.