06 December, 2021

Rządowe safari dla dziennikarzy. Tak wygląda dostęp do granicy

Rządowe safari dla dziennikarzy. Tak wygląda dostęp do granicy

Władza wprowadza de facto cenzurę i łamie prawo obywateli do rzetelnej informacji. Bo tak należy nazwać brak dostępu mediów do tego, co się dzieje na granicy z Białorusią.

Na początek wyjaśnienie. To białoruski uzurpator Aleksander Łukaszenka przy wsparciu władcy Rosji Władimira Putina z premedytacją wywołali kryzys z migrantami. I to przede wszystkim oni są odpowiedzialni za los ludzi, których omamili wizją łatwego dostania się do Unii Europejskiej.

Polska jako członek UE i w imieniu Wspólnoty ma prawo i powinna chronić wschodnią granicę. Choć do niehumanitarnych push-backów – siłowego wyrzucania, także rodzin z dziećmi, na białoruską stronę – nigdy dojść nie powinno. Są odpowiednie procedury: pobyt w obozie przejściowym, sprawdzenie i ewentualne odesłanie do kraju pochodzenia.

Push-backi i propagandowa rozgrywka wokół granicy są łatwiejsze, gdy nie ma na miejscu wolnych mediów. I to był cel rządu PiS od początku kryzysu. Stąd stan nadzwyczajny, który właśnie się skończył.

Tyle że on nadal trwa, bo obóz władzy – w niekonstytucyjny zdaniem większości ekspertów sposób – znowelizował ustawę o ochronie granicy. I niekonstytucyjnie – bo to prerogatywa przypisana do stanów nadzwyczajnych – zakazał mediom dostępu do niej. Ktoś może się oburzyć: Jak to zakazał? Przecież media będą mogły tam wjechać. Jasne, wybrane na podstawie widzimisię lokalnego komendanta Straży Granicznej. I pod ścisłą kontrolą mundurowych. Ci, którzy nie wjadą, mogą pracować w specjalnym centrum otwartym w piątek w Popławcach, pomiędzy Sokółką a Kuźnicą, poza strefą zakazaną.

To nie ma nic wspólnego z prawem do rzetelnej informacji i z wolnością mediów. Tłumaczenia, że to strefa niebezpieczna także dla dziennikarzy, to robienie obywatelom wody z mózgu. Wielu z nas było w strefach prawdziwej wojny – w Iraku czy Afganistanie – i nikt tam nam nie zakazywał wstępu.

Rząd Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego, wicepremiera ds. bezpieczeństwa, organizuje więc safari dla dziennikarzy. Niczym turystów w kenijskim Masai Mara chce nas zabierać na kontrolowane wycieczki w zamkniętej strefie. Pokazywać jedynie to, co chce. I mogę się założyć, że to media zwane nieopatrznie publicznymi oraz sympatyzujące z obecną władzą będą wyjątkowo licznymi uczestnikami tych safari.

Podobne artykuły