W tym sklepie musisz mówić po Polsku. Przedsiębiorca wywołał spore kontrowersje Rybnik Źródło: Wikimedia Commons Przedsiębiorca z Rybnika postanowił stworzyć regulamin dla klientów spoza Polski. Jego postawę nagłośnił i skrytykował Ośrodek Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Właściciel sklepu i serwisu z telefonami wywiesił na drzwiach regulamin w języku angielskim, skierowany do cudzoziemców. Już w drugiej linijce prześmiewczo zwraca się w nim do „imigrantów inżynierów”. Przypomina, że znajdują się w Polsce i muszą mówić po polsku.Rybnik. Regulamin dla obcokrajowców wywołał oburzenie „Nie marnujcie mojego czasu na Google Translator etc”. – zaznacza. Dalej pisze o braku możliwości targowania się, bo „to nie jest rynek albo bazar w Turcji”. Przypomina o konieczności stania w kolejce i podkreśla, że w Polsce panuje zwyczaj zamykania drzwi. „Jeśli chcesz wprowadzić jakieś własne zasady, bo coś ci się nie podoba – wracaj do ojczyzny” – głosi „regulamin”. W ostatnim, siódmym punkcie, imigranci są wreszcie witani, o ile spełnili wszystkie wcześniejsze warunki. – To wykluczające – podsumował inicjatywę przedsiębiorcy prezes OMZRiK Konrad Dulkowski. Dodał, że przypomina mu to naklejki „strefa wolna od LGBT” czy napis z II wojny światowej „Nur für Deutsche” („Tylko dla Niemców”). – Wiele rzeczy może mu się nie podobać, ale powinien traktować wszystkich jednakowo. Jak przyjdzie Polak, który nie zamknie drzwi albo będzie próbował się targować, to też zostanie odesłany do tej obraźliwej ulotki? – pytał Dulkowski. Szef OMZRiK przypomniał, jak swego czasu w Polsce oburzano się ostrzeżeniami w niemieckich sklepach, które w języku polskim mówiły o surowych karach za kradzież. – I w jednym, i w drugim przypadku jest to tak samo obrzydliwe – podsumował. Rybnik. Właściciel sklepu broni „regulaminu” W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” właściciel sklepu bronił swojego stanowiska. Zapowiedział, że kartki nie ściągnie. – Większość klientów w ogóle jej nie czyta. Kiedy oni mówią: „English, please”, ja odpowiadam: „Polish, please”. Ale jeśli są uprzejmi, kulturalni i zamykają za sobą drzwi, nie mam z takimi klientami problemu — mówił. – Niedawno obsłużyłem klienta zgodnie ze standardami, ale on i tak wyraził niezadowolenie, twierdząc, że go nie szanuję. Bo kiedy się zastanawiał, zacząłem obsługiwać inną klientkę – opowiadał. – Wtedy obcokrajowiec zasugerował większy szacunek, zaproponował wręcz, byśmy wyszli na zewnątrz, co zabrzmiało jak groźba. W końcu pokazał mi środkowy palec i wyszedł ze sklepu, zostawiając otwarte na oścież drzwi – relacjonował. – Obsługa klientów, szczególnie tych, którzy nie mówią po polsku, często jest po prostu czasochłonna i frustrująca, a jestem w sklepie sam. Zdarza się, że odwiedza mnie kilka takich osób dziennie. W większości przypadków komunikacja odbywa się przy pomocy tłumacza Google, co zajmuje dodatkowe 5-10 minut – przekonywał przedsiębiorca. – Przy dużej liczbie klientów to bardzo obciążające. Niektórzy nie znają nawet podstawowych słów po polsku, jak „dzień dobry” czy „do widzenia”. Mam wrażenie, że czasem po prostu nie chce im się starać – ocenił. W trakcie rozmowy wspomniał jednak o młodym cudzoziemcu, który wyglądał na mieszkańca Ameryki Południowej. Miał on przez kilka minut czytać kartkę, po czym bez słowa wyjść, zamykając za sobą drzwi. – Może faktycznie za szybko wszystkich do jednego worka wrzuciłem – stwierdził przedsiębiorca.