Po politycznym trzęsieniu ziemi chce przejąć stery w mieście. “Nie jestem panią Rupniewską”

Rafał Kobos, kandydat na prezydenta Zabrza Źródło: Materiały prasowe – Nie możemy tylko ciąć wydatków — mówi stanowczo Rafał Kobos, który po politycznym wstrząsie w Zabrzu chce przejąć władzę i nadać miastu nowy kurs. Jaki jest plan kandydata, który od lat jest związany z ratuszem? Dlaczego zdecydował się pan kandydować? Nie ma pan dość ratusza po tylu latach? Bynajmniej. Od początku mojej kariery zawodowej jestem związany z tym miastem – tutaj się urodziłem, tutaj pracowałem i całe moje życie zawodowe poświęciłem Zabrzu. Referendum z maja, w wyniku którego odwołano panią prezydent, było dla mnie impulsem. Poczułem, że to właściwy moment, by podjąć wyzwanie i spróbować popchnąć to miasto do przodu. Jest pan od lat związany z magistratem. Jednocześnie startuje pan w trudnej sytuacji – po referendum odwoławczym wobec pani prezydent Agnieszki Rupniewskiej. Jak chce pan przekonać mieszkańców, że nie będzie pan kontynuatorem polityki, która ich rozczarowała? Przede wszystkim – nie jestem panią Rupniewską. Nazywam się Rafał Kobos i mam swoją własną wizję rozwoju miasta. Różnice w podejściu do zarządzania były zresztą jednym z powodów, dla których zakończyliśmy współpracę. Mieliśmy odmienne spojrzenia – ja stawiałem na rozwój, pani prezydent na oszczędności. Oczywiście, rozsądne gospodarowanie środkami publicznymi jest ważne – każdy wydatek należy dobrze przemyśleć – ale nie może to być jedyna strategia. Miasto musi się rozwijać. Zgłoszono aż 17 komitetów wyborczych. Dlaczego uważa pan, że to pan powinien wygrać? Czemu mieszkańcy mają zagłosować na Rafała Kobosa? Bo mój program to program realnego rozwoju. Chcę poprawić jakość życia mieszkańców w dłuższej perspektywie, nie tylko pasywnie godzić się z niekorzystnymi prognozami demograficznymi. Możemy i powinniśmy walczyć o lepszą przyszłość. Urodziłem się w Zabrzu, moje dzieci tu mieszkają i chciałbym, żeby mogły związać swoją przyszłość właśnie z tym miastem – a nie wyjeżdżać w poszukiwaniu perspektyw. Znam potencjał Zabrza – pracowałem w urzędzie ponad 20 lat. Wiem, jakie mamy zasoby i jak je mądrze wykorzystać, by stworzyć nowoczesne, prężnie rozwijające się miasto. Wiele pan mówi o „lepszym jutrze” mieszkańców, o prężnie działającym Zabrzu. Wszystko fajnie, ale na to potrzeba środków, a prezydent Agnieszka Rupniewska szukała oszczędności właśnie z powodu złej sytuacji finansowej miasta. Oczywiście – finanse są ważne, ale nie możemy tylko ciąć wydatki. Potrzebujemy inwestycji, które będą zwiększać dochody miasta. Budowa nowych stref gospodarczych przyniesie wpływy z podatków i stworzy dobre miejsca pracy. Chcemy też rozwijać program wsparcia dla startupów – by młodzi, ambitni ludzie widzieli tu swoją przyszłość. Dzięki dzisiejszym technologiom mogą rozwijać się w Zabrzu równie dobrze, jak w Krakowie czy Wrocławiu. Czy to wystarczy? Potrzebny będzie także ambitny program mieszkaniowy. Mamy wiele niezagospodarowanych gruntów i świetne położenie w aglomeracji śląskiej. To daje nam szansę na rozwój nowoczesnych projektów mieszkaniowych – a to, jak wiadomo, zawsze napędza lokalną gospodarkę. Dużo jest w pańskim programie o inwestycjach. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. W jaki sposób zamierza pan zachęcić do inwestowania nie tylko duże firmy, ale też lokalnych i drobnych przedsiębiorców? Przede wszystkim – przez wsparcie, a nie utrudnianie. W ostatnim roku obserwowaliśmy podwyżki podatków, które uderzały w mieszkańców i małych przedsiębiorców. To błąd. Trzeba tworzyć warunki do rozwoju biznesu, a nie go tłamsić. Jeśli damy im przestrzeń do działania – oni się rozwiną, a miasto zyska na tym podatkowo. Jeśli jednak będziemy ich przygniatać kolejnymi opłatami, to po prostu znikną z rynku. A wtedy nie będzie żadnych wpływów. Z jakimi bolączkami najbardziej borykają się zabrzańscy przedsiębiorcy? To przede wszystkim bariery biurokratyczne. Potrzebują wsparcia w formalnościach, zwłaszcza na starcie. A ci, którzy już działają – muszą mieć stabilność. Nie można ich zaskakiwać podwyżkami z dnia na dzień – jak choćby opłatami za użytkowanie wieczyste, które wzrosły nawet o 100%. Takie decyzje potrafią pogrzebać niejeden biznes. Ważne jest też budowanie relacji – przedsiębiorcy inwestują tam, gdzie czują, że są partnerami dla samorządu. Deklaruje pan reaktywację biura pełnomocnika ds. inwestorów. Jakie nowe zadania miałoby ono realizować? Nie chodzi o zupełnie nowe zadania, ale o ich dostosowanie do dzisiejszych realiów. Charakter miasta się zmienia, a inwestorzy potrzebują konkretnego wsparcia. Dziś takiej komórki w urzędzie po prostu nie ma, a efektem jest to, że w ostatnim roku do Zabrza nie trafiła żadna istotna inwestycja. Wcześniej co roku pozyskiwaliśmy inwestycje o wartości 20 milionów złotych. Tę skuteczność trzeba odbudować. I wierzy pan, że w trakcie kadencji odwróci pan ten trend? Zdecydowanie tak – i to już w pierwszym roku. Jestem przekonany, że to możliwe. Pobawmy się w political fiction. Zostaje pan prezydentem. Jakie będą pańskie pierwsze decyzje? Na pierwszym miejscu – poprawa komunikacji z mieszkańcami. W ostatnich miesiącach prowadzono spotkania, na których przekazywano informacje nie do końca zgodne z rzeczywistością. Straszenie upadłością miasta było niepotrzebne. Raport Fitcha jasno pokazuje, że finanse miasta są stabilne. Tak – mamy zadłużenie, ale jest ono pod kontrolą, rozłożone na wiele lat. To sytuacja porównywalna do kredytu hipotecznego – jeśli kogoś stać na spłatę, to nie ma powodów do paniki. A coś bardziej przyziemnego? Mieszkańcy często zwracają uwagę na dwa konkretne problemy: brud w mieście i nieuporządkowaną zieleń. To rzeczy proste do poprawienia, ale bardzo ważne – bo wpływają na codzienny komfort życia. Wspomniał pan o poprawie komunikacji z mieszkańcami. Jak to miałoby wyglądać w praktyce? Przede wszystkim – trzeba przywrócić rzecznik prasowy. Zabrze przez długi czas nie miało takiej osoby i efekty widać gołym okiem – nawet jeśli były dobre pomysły, to mieszkańcy o nich nie wiedzieli. Ale to tylko element większej układanki. Chodzi też o regularne spotkania – nie tylko z radami dzielnic, ale z samymi mieszkańcami. Urząd musi być otwarty. Chciałbym też reaktywować Wydział Kontaktów Społecznych – może w nieco innej formule, ale to bardzo potrzebna jednostka. Mieszkańcy mają prawo wiedzieć, co się dzieje w mieście i współdecydować o jego przyszłości. Wspomniał pan o startupach. Jak Zabrze może dziś przyciągać młodych, kreatywnych przedsiębiorców? Przez cztery lata prowadziliśmy skuteczny program wspierania startupów – stworzyliśmy społeczność liczącą ponad 150 osób, organizowaliśmy spotkania, szczególnie z obszaru medtech. To działało. Niestety, program został w ubiegłym roku zawieszony. Chcemy go reaktywować i rozwijać – szkolić młodych ludzi, łączyć ich z inwestorami, pomagać w budowaniu innowacyjnych projektów. Startupy to przyszłość – a za nimi idą nowoczesne, dobrze płatne miejsca pracy. Nie samą pracą człowiek żyje. Jakie ma pan rozwiązania dla problemów w służbie zdrowia? Od lat inwestujemy w szpital w Biskupicach – i chcemy to kontynuować. To ważna placówka, która powinna świadczyć wysokiej jakości usługi zdrowotne dla mieszkańców. Nie wyobrażam sobie Zabrza bez dobrze działającego szpitala miejskiego. Jaki ma pan pomysł, by zatrzymać młodych w Zabrzu? Kluczowe są dwie rzeczy: miejsca pracy i mieszkania. Oprócz rozwoju gospodarczego chcemy mocno postawić na budownictwo mieszkaniowe – zarówno we współpracy z deweloperami, jak i poprzez rozwój budownictwa komunalnego w oparciu o miejskie spółki. Zabrze ma tu ogromny potencjał. Czy planuje pan jakieś inwestycje w kulturę i rekreację? Zdecydowanie tak. Budownictwo mieszkaniowe musi iść w parze z ofertą rekreacyjną. Kiedyś mieliśmy w Zabrzu ponad siedem basenów – dziś nie działa ani jeden. To trzeba zmienić. Chcemy także inwestować w przestrzenie wspólne, ścieżki rowerowe, miejsca spotkań. Jednym z pomysłów jest 10-kilometrowa ścieżka wzdłuż Bytomki – to przykład projektów, które łączą rekreację, ekologię i poprawę jakości życia mieszkańców.