Po wyborach Grecji znów grozi kryzys? „Obietnice za drogie dla budżetu”
Michał Banasiak, „Wprost”: Grecja to w Polsce popularny kierunek turystyczny, więc jeden z wyborczych postulatów może być interesujący dla Polaków: Realistyczny Europejski Front Nieposłuszeństwa proponuje rezygnację z euro i powrót do drachmy. To realne?
Dr hab. Przemysław Kordos, Wydział „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego: To nie jest nowy pomysł, bo pojawiał się z różnych stron w ciągu ostatnich 10-15 lat. Niektórzy upatrują w odejściu od euro recepty na greckie problemy finansowe, ale skoro nie przebiło się w najtrudniejszym gospodarczo czasie, to teraz, gdy Grecja staje na nogi, ten postulat tym bardziej nie ma racji bytu. Widziałbym w nim jedynie potencjał nostalgiczny, bo Grecja to kraj, który lubi patrzeć w przeszłość. Rzekłbym nawet, że jest czasem zafiksowany na punkcie przeszłości. No ale jak komuś tęskno za drachmą, może przejść się na pchli targi na ateńskie Monastiraki i kupić sobie starą walutę.
Jeśli chodzi o ciągnący się od 2009 roku kryzys ekonomiczny, najgorsze już za Grecją? Patrząc w statystyki widać, że bezrobocie spada, inflacja też. W kwietniu wyniosła 3 proc.
Czytając jedynie sensacyjne nagłówki o greckim kryzysie, można by pomyśleć, że kraj jest zrujnowany. To nieprawda. Nadal żyje się tam stosunkowo tanio. W Atenach można wynająć mieszkanie za jedną drugą albo trzecią tego, co płaci się w Warszawie. Jedzenie czy kawa na mieście – bardzo ważny element greckiego życia – potrafi kosztować mniej więcej połowę tego, co u nas. Ceny są niższe, a płaca minimalna wyższa.
A być może będzie jeszcze wyższa, bo w kampanii trwa licytacja na kolejne obietnice: cięcia podatkowe, podwyżki pensji i emerytur. Prezes banku centralnego publicznie ostrzegł polityków, że rany w budżecie jeszcze się nie zagoiły.