O. Maciej Biskup: to był rok kryzysu dla Kościoła i to dobrze
Sprawa kardynała Dziwisza, afera wokół ks. Dymera, sytuacja na granicy, pandemia. Jaki był ten rok dla Kościoła katolickiego w Polsce? O tym rozmawiamy z ojcem Maciejem Biskupem, dominikaninem, który był jednym z autorów apelu Zwykłych Księży i Sióstr w sprawie pedofilii w Kościele.
- O kryzysie na granicy polsko-białoruskiej mówi, że to też porażka Kościoła katolickiego w Polsce. – Katecheza w kwestii uchodźców i migrantów. Nauczanie Kościoła jest tu jednoznaczne. Innej Ewangelii nie ma! – przypomina
- – Całe Pismo Święte w wielu miejscach na temat stosunku do przybyszów, tułaczy i obcokrajowców mówi jednoznacznie, że trzeba pomagać. Tymczasem widzimy znaczną część społeczeństwa, a w niej ogromnej nadreprezentacji wierzących, która bardziej ulega głosom polityków – ocenia
- – Przerażają mnie tegoroczne szopki bożonarodzeniowe, w których żołnierze występują w obronie Świętej Rodziny a duszpasterze nie potrafią powiązać ewangelii o uchodźczej historii Jezusa z losem współczesnych uchodźców. Słowa z ewangelii: “nie było dla nich miejsca” nic nie straciły ze swojej aktualnością także w katolickiej Polsce – mówi o. Biskup
- Ten rok to również upadek pewnych autorytetów i kolejne afery związane z pedofilią w Kościele. – Biskupi polscy udali się z wizytą ad limina u papieża i z tego co wiem, nie było tak, jak niektórzy z hierarchów zaklinali, że była to wyłącznie kurtuazyjna i wizyta – wskazuje
Alicja Wirwicka, Onet: Jaki był ten rok dla Kościoła Katolickiego w Polsce?
Maciej Biskup OP: To był kolejny rok kryzysu dla Kościoła katolickiego w Polsce. Chociaż można też powiedzieć, że Kościół w ogóle jest w permanentnym kryzysie. Stanowi bowiem wspólnotę ludzi, którzy są nieustannie w drodze. Trzeba pamiętać, że słowo krisis po grecku znaczy przełom, a Kościół zawsze jest w jakimś przełomie, gdyż jest doświadczeniem wspólnoty wiary, która wydarza się pośrodku rzeczywistości zmieniającego się nieustannie świata. Ale to także kryzys wewnętrzny związany z ujawnianiem kolejnych nadużyć: władzy duchowej, sumienia, wykorzystywania seksualnego. To też problemy duszpasterskie związane z pandemią, bo pandemia zaskoczyła i wytrąciła Kościół z utartych kolein, z pewnych przyzwyczajeń.
Jakich?
Chociażby z tego, że czymś oczywistym wydawało się dla wielu duchownych i wiernych to w jaki sposób ma wyglądać praktykowanie wiary. To wywołało w wielu osobach zdezorientowanie i destabilizację w pewnych przyzwyczajeniach religijnych. Ewangelia jest zawsze nowością. Dla niektórych wiernych stało się to doświadczeniem pozytywnym, bo był czasem własnych poszukiwań duchowych. Dla innych był to moment weryfikacji powodów własnej religijności i rezygnowania z niej. Wiele osób zdecydowało się na apostazję. Jej powodem były, oprócz skandali, również m.in. związki Kościoła z władzą i jej naciskiem, np. w kwestii moralności.
Biskupi polscy udali się także z wizytą ad limina u papieża i z tego, co wiem nie było tak, jak niektórzy z hierarchów zaklinali, że była to wyłącznie kurtuazyjna i wizyta. Było to spotkanie w trybie nadzwyczajnym weryfikujące m.in. to jak Kościół w Polsce rozwiązuje doniesienia o wykorzystywaniach seksualnych wobec nieletnich. Pamiętajmy, że w międzyczasie Watykan ukarał kilku polskich hierarchów za skandaliczne za lekceważenie i ukrywanie przestępstw seksualnych. Chociaż patrząc z perspektywy ludzi świeckich kary wydawały się niewspółmierne i symboliczne, to jednak dla samych duchownych, z powodów prestiżowych i moralnych, były one odbierane jako dotkliwe a nawet jako niesprawiedliwe, co tylko potwierdza mentalnościową zapaść tychże duchownych.
Mówi Ojciec o kryzysie, ale ja mam wrażenie, że ten problem przez episkopat nie jest zauważany. Mamy apostazje, mamy rezygnacje z lekcji religii. Mamy odejścia z kapłaństwa, brak nowych powołań.
Episkopat nie jest monolitem. Są biskupi, którzy nie zaklinają rzeczywistości, widzą problem i nie przerzucają odpowiedzialności za niego na świat zewnętrzny. Nie chciałbym za bardzo żonglować nazwiskami. Ale zwrócę uwagę na ustanowionego dopiero co biskupa koadiutora w Katowicach Adriana Galbasa. Gdy słucham i czytam jego wypowiedzi widzę wyraźną zmianę mentalnościową, polegającą na dogłębnym, pokornym i szanującym świeckich słuchaniu. Biskup zresztą sam jakiś czas temu powiedział coś, co jest jaskółką nawrócenia duszpasterskiego biskupów, do którego zachęca Franciszek: “Może nasz polski Kościół stał się za bardzo przemawiającym, za mało zaś rozmawiającym”.
Rozmawianie jest dużo trudniejszą formą komunikacji niż przemawianie. Są natomiast hierarchowie, których myślenie i postrzeganie świata przypomina mentalność toksycznych rodziców, którzy słabo komunikują się z rzeczywistością wiernych świeckich i z powodu narcystycznego (klerykalnego) zachowania nie dają poczucia bezpieczeństwa. Z powodu lęku przed problemami uciekają w myślenie, że “jakoś to będzie”, że “problemy zawsze były”. Bagatelizują, uciekają. Często naszą reakcją wobec kryzysu jest właśnie ucieczka i mam wrażenie, że to się właśnie dzieje wśród wielu biskupów, duchownych, czy nawet osób świeckich. Obawiają się konfrontacji z własnymi błędami i odpowiedzialnością.
Mam wrażenie, że będziemy w Polsce ulegali biernej fali kryzysu bez zdolności do odważnego i do pogłębionego namysłu duszpasterskiego i teologicznego, do którego polskich duchownych i wiernych zachęca wybitny czeski duszpasterz, teolog, filozof i socjolog ks. Tomaš Halik w książce “Czas pustych kościołów”. Ewangelia jest niezmienna ale w każdym czasie trzeba nowo znalazł język, w którym będzie się o niej mówić. Lęk przed zmianą towarzyszy chyba każdemu, ale perspektywa pozytywnej zmiany powinna wynikać z silnej nadziei, jaką w Kościół wlewa Duch Święty. To On zaprasza wierzących do śmiałości i kreatywności. Obawy wynikają z czysto ludzkiej pozycji. Wielu biskupów, kapłanów boi się utracenia swojej pozycji, np. utraty katechezy, bo to – od strony ludzkiej – daje poczucie bezpieczeństwa. Comiesięczna pensja w porównaniu ze spadającymi ofiarami wiernych, z powodu mniejszej frekwencji w kościołach, wydaje się bardziej kusząca.
Chodzi o władzę?
Mówimy tu oczywiście o władzy duchowej pochodzącej od Pana Jezusa, ale wiadomo, że w człowieku są też silne ambicje i, niestety, wielu hierarchów i szeregowych księży w naszym kraju było przyzwyczajonych do bardzo silnej pozycji w społeczeństwie. Na autorytet dziś trzeba zapracować przez świadectwo, a nie domagać z pozycji dziejowej roli. Duchowni, którzy w Kościele wpierw chcą być uczniami a nie nauczycielami to rozumieją. To jest perspektywa człowieka wierzącego, który wie dokąd zmierza, choć nie wie jak przyjdzie mu iść. Jezus sam w Ewangelii zwracał uwagę ówczesnym przywódcom religijnym, poprzez obraz starych i nowych bukłaków, na niemożność – brak zdolności i odwagi do krytycznego dialogu ze starymi strukturami (por. Łk 5, 36-39).
Czyli można powiedzieć, że Kościół jako wspólnota padł ofiarą ambicji własnych przedstawicieli?
Po części tak, ale nie możemy generalizować. Nie możemy też zrzucać całej odpowiedzialności na duchownych. Papież Franciszek mówi, że świeccy przez chrzest posiadają zmysł wiary i sami są odpowiedzialni za swoją wiarę. Nie sposób wyobrazić sobie zmiany działania kościelnego bez aktywnego udziału świeckich, dlatego bardzo mnie cieszy i napawa cichą nadzieją oddolna inicjatywa świeckich w postaci “Kongresu katoliczek i katolików”. To twórcze zaangażowanie wychodzi zresztą naprzeciw drodze synodalnej zaproponowanej Kościołowi przez Franciszka. Droga synodalna, czyli permanentne słuchanie siebie nawzajem, rozmawianie i odczytywanie znaków czasu. To jednak wymaga nie tylko dojrzałości w wierze ale także dojrzałości ludzkiej i odejścia od traktowania Kościoła na sposób usługowy i roszczeniowy. Na wielu wiernych klerykalna i “zabetonowana” mentalności hierarchów działa niestety demobilizująco w kwestii zaangażowania.
Ten rok był też trudny dla Was, dla Waszego zakonu.
Był i jest nadal. Zdecydowaliśmy się na niezależną komisję. Przyjęliśmy jej raport i próbujemy się z tym zmierzyć. Moim zdaniem jednak nadal popełniamy za dużo błędów. My polscy dominikanie potrzebujemy autentycznego nawrócenia się z myślenia tylko o swoim wizerunku i własnym sukcesie duszpasterskim. Musimy uznać, że też jesteśmy w kryzysie i że z naszego powodu w kryzysie wiary jest wielu ludzi, którzy dotąd ufali nam jako duszpasterzom i kaznodziejom. Aby być wiarygodnymi towarzyszami na drodze wiary, musimy w centrum naszej misji postawić osoby pokrzywdzone przez naszych braci – nie przez tych którzy dopuścili się przestępstw, ale także tych, którzy okazali obojętność, bierność i podejmowali błędne decyzje, “dokrzywdzając” skrzywdzonych. Teraz nie jest ważne zajmowanie się własnym wizerunkiem, a osobami skrzywdzonymi.
Jaki dla ojca był ten rok?
To był rok, kiedy mogłem nawiązać kontakt z osobami skrzywdzonymi (z ich inicjatywy i dzięki ich zaufaniu) i uczyć się ich punktu widzenia. Zrozumienia, czym jest taka krzywda i jak głębokie zostawia rany. Dla mnie najważniejszym przeżyciem, zarówno ludzkim, jak i chrześcijańskim, jest kontakt z tymi osobami. Tego życzę wszystkim moim braciom. W grudniu tego roku odbył się okrągły stół zarządu naszej prowincji z osobami skrzywdzonymi i kilkoma braćmi, którzy mają kontakt z osobami skrzywdzonymi i to był bardzo ważny krok dający nadzieję na przyszłość. Dla większości braci z zarządu było to pierwsze takie spotkanie twarzą w twarz z osobami skrzywdzonymi przez nasz Zakon przez ostatnie dwadzieścia lat. Mam nadzieję, że było to dla nich wielkie przeżycie, zmieniające perspektywę dotyczącą odszkodowań i zadośćuczynienia.
A druga rzecz to zmiana strukturalna, jako jeden z kluczowych elementów tzw. nawrócenia duszpasterskiego. Przed zbliżającą się kapitułą prowincjalną polskich dominikanów stoi ogromna odpowiedzialność nazwania tego, co musimy zmienić, żeby zwiększyć superwizję w naszym duszpasterstwie, działaniu. Żeby nie tylko nie dochodziło do takich sytuacji niewyobrażalnych przestępstw, jak w przypadku ojca Pawła, ale też by, gdy pojawiają się pierwsze symptomy jakichkolwiek nadużyć, dobrze zadziałały właściwe mechanizmy relacji i aby nasza demokratyczna struktura sprawowania władzy okazywała się w tych sytuacjach skuteczna. Sprawa o. Pawła pokazała, że było z naszej strony dużo obojętności, lekceważenia. Szczycenie się w Kościele demokratycznym systemem sprawowania władzy nie uchroniło nas od poważnych zaniedbań i generowania krzywd. Stajemy teraz przed szansą, żeby zmienić coś strukturalnie.
Myślę sobie o ojcu Marcinie Mogielskim, apelu Zwykłych Księży i Sióstr w sprawie pedofilii w Kościele i mam wrażenie, ze te głosy – bardzo ważne głosy – gdzieś ulatują. Są mało słyszalne. A z drugiej strony mamy ks. Natanka, ks. Gallusa czy Woźnickiego, których głosy słychać właściwie wszędzie. Ta dysproporcja chyba nie powinna mieć miejsca.
Trzeba to jasno zaznaczyć, że wymienieni księża są autorami duszpasterskich anomalii, tak samo groźnych, jak i jednocześnie groteskowych, które przez to przykuwają uwagę opinii publicznej. Z drugiej strony, nie chciałbym też, żebyśmy patrzyli np. na apel Zwykłych Księży i Sióstr pod kątem sukcesu. Sukces nie jest imieniem Boga. To co mówimy i robimy wynika z ludzkiej przyzwoitości i przekonania wyrobionego we własnym sumieniu, że w pewnych kwestiach trzeba zabrać głos, nie wolno milczeć, nie wolno nie słyszeć i nie wolno nie widzieć. Mam nadzieję, i takie otrzymuje sygnały, że te głosy są ważne i do jakiejś części społeczeństwa one docierają. Chociażby ostatni głos w sprawie tego, co się dzieje na granicy i ataku na placówkę Klubu Inteligencji Katolickiej. Nasza reakcja była jednoznaczna.
Sytuacja na granicy była i jest trudna. Kościół mówi: pomagajmy, ale nikt nie słucha. Często nawet ci najwierniejsi.
To też jest wielką porażką Kościoła w Polsce. Katecheza w kwestii uchodźców i migrantów. Nauczanie Kościoła jest tu jednoznaczne. Innej Ewangelii nie ma! Całe Pismo Święte w wielu miejscach na temat stosunku do przybyszów, tułaczy i obcokrajowców mówi jednoznacznie, że trzeba pomagać. Tymczasem widzimy znaczną część społeczeństwa, a w niej ogromnej nadreprezentacji wierzących, która bardziej ulega głosom polityków, na co zwrócił już uwagę bp Krzysztof Zadarko, delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. imigracji, niedawno w Radio Zet. Mówił on: “Mam pretensję do rządzących, że używając tylko narracji niechęci, budują w społeczeństwie ogólną niechęć do uchodźców i utwierdzają ludzi w przekonaniu, by ich nie przyjmować”.
Niestety, okazuje się, ze bardziej słuchamy propagandy płynącej z telewizji publicznej i od polityków, niż nauczania Kościoła opartego na Ewangelii. To pokazuje porażkę naszego duszpasterstwa. Przerażające jest dla mnie, jak wielu księży też w sposób bardzo prostacki sposób identyfikuje się z hasłem “murem za polskim mundurem”. Oczywiście, ci żołnierze, policjanci i służby graniczne wykonują swoje obowiązki i ich oczywistym zadaniem jest bronienie naszych granic przed cyniczną grą reżimu Łukaszenki. Ale myślę, że czymś nieadekwatnym jest budowanie propagandowej i wręcz “piknikowej” aury wokół zadań służb na granicy, gdy na niej ludzie umierają z głodu i chłodu. Naszemu społeczeństwu potrzeba mniej propagandy a więcej współczucia wobec ludzi, którzy znaleźli się w potrzasku. Nasza obojętność a wręcz niechęć do uchodźców i migrantów pogłębia ich tragedię. Wtórnie odpowiedzialni są nią niestety także nasi rządzący.
Przerażają mnie tegoroczne szopki bożonarodzeniowe, w których żołnierze występują w obronie Świętej Rodziny a duszpasterze nie potrafią powiązać ewangelii o uchodźczej historii Jezusa z losem współczesnych uchodźców. Słowa z ewangelii: “nie było dla nich miejsca” nic nie straciły ze swojej aktualnością także w katolickiej Polsce.
Ale ojciec w tym kryzysie Kościoła widzi szansę?
Tak. Mam nadzieję, że choć wspólnota Kościoła po kryzysie się skurczy, ale może wiara tych, którzy w nim zostaną będzie bardziej świadoma i pogłębiona. I nie będzie wisiała na bezkrytycznym autorytecie księży i duchownych, tylko będzie budowana na fundamencie osobistego doświadczenia wiary oraz odpowiedzialności za relację z Chrystusem i konfrontowanie się z Ewangelią.
Zastanawiam się tylko, czy jest to możliwe. Wiemy, kto ma obecnie mocne pozycje w Kościele katolickim w Polsce. To kardynał Dziwisz czy abp. Dzięga, który wygłasza orędzie w TVP mimo mocnych zarzutów dotyczących krycia pedofilii.
Czas wpływu za Kościół w Polsce tych hierarchów niechybnie się kończy. Taką mam nadzieję.
Podczas jednej z naszych rozmów powiedział ojciec, że trzeba Polskę “odjaniepawlić”. Wydaje mi się, że ten rok to też rok upadków pewnych autorytetów w Kościele katolickim w Polsce: Jan Paweł II za sprawą kardynała Dziwisza, ojciec Maciej Zięba. To postaci, które były i chyba są dla Polaków ważne, ale jednocześnie ciężko na nie patrzeć tak samo.
Zawsze to jest trudne, kiedy ktoś wysoko postawiony, w kogo się wpatrujemy, zawodzi. Ale z drugiej strony jest w nas, Polakach, coś takiego niezdrowego. My zamiast być odpowiedzialnym za swoje własne doświadczanie wiary, w sposób nie zdrowy chcemy budować naszą religijność na przemijających ludzkich autorytetach. Właściwie to nie traktujemy ich jako autorytety, ale jako idoli. Ludzie, nawet tak wysoko postawieni, są tylko ludźmi. Grzesznikami. To oczywiste, że trzeba ludziom ufać, ale nie można na ich przemijającej kruchości budować niezniszczalnej wiary.
W sprawie Jana Pawła II nic nam nie wiadomo, żeby w sferze moralności popełniał błędy. Wiemy jednak, ze popełniał błędy w Kościele, a one wynikały ze złych decyzji administracyjnych i opierania się w zarządzie Kościoła ludźmi małymi. Swój pontyfikat skupił na bezpośrednim kontakcie z ludźmi oraz ewangelizacji, a zaniedbał reformę kurii rzymskiej, przyczyniając się do tego, że w niej znalazło się wielu ludzi duchowo mało ambitnych, za to pochłoniętych budowaniem swojej kościelnej kariery i karmieniu swoich czysto światowych ambicji i żądzy. Zgubnym dla Kościoła Powszechnego i w Polsce było to, że kardynał Dziwisz, miał tak wielki i niekontrolowany wpływ – zwłaszcza w ostatnim czasie pontyfikatu Jana Pawła II – na sprawy decyzyjne i administracyjne.
Kościół katolicki w Polsce nie lubi się rozliczać z własnych grzechów. Jak chociażby sprawa ks. Dymera…
Uważam, że tę sprawę trzeba do końca wyjaśnić. A do dziś nie ujawniono, co się po prostu ze zwykłej sprawiedliwości należy osobom przez tego skrzywdzonym, wyroku drugiej instancji w Sądzie Metropolitalnym w Gdańsku. Czymś niezrozumiałym jest to, że wyrok jest ciągle utajniony. Mam nadzieję, że konsekwencje poniesie też obecny abp. Dzięga, który nie tylko nie wiele zrobił w tej sprawie, ale także przyzwolił na to, śp. ks. Dymer wytoczył proces wobec osoby skrzywdzonej – franciszkanina ojca Tarcycjusza Krasuckiego. To nie do przyjęcia.
Jest złość?
Jest, oczywiście. Choć większe jest we poczucie bezradności i bólu. Nie starcza mi wyobraźni, żeby pojąć krzywdę, jaką wyrządzał chociażby mój współbrat, ojciec Paweł. I nie relatywizując, nie przemilczając i w żaden sposób nie porównując bólu, próbuję też zrozumieć jaka krzywda musiała być ukryta w nim samym, że był zdolny do tak niewyobrażalnego skrzywdzenia innych, i to w imię Boga.