Lech Wałęsa dla „Wprost”: Jeśli PiS wygra wybory, w Polsce będzie wojna domowa
Marcin Makowski, „Wprost”: Niedawno Kancelaria Premiera opublikowała zdjęcie z obrad Rady Ministrów, na którym u boku Mateusza Morawieckiego zasiada Jarosław Kaczyński. Opozycja twierdzi, że to sytuacja bezprecedensowa oraz pomieszanie porządku władzy. Ma rację?
Lech Wałęsa, były prezydent RP: Oczywiście. Uwielbiam nowości. Z jednych się śmieję, drugie podziwiam a trzecich się wstydzę. W tym przypadku ogarnia mnie wstyd. Po co jest premier, skoro wicepremier trzyma stery rządu?
Przedstawiciele władzy odpowiadają, że skoro domagano się, aby prezes „wyszedł z cienia” i wziął odpowiedzialność za podejmowane decyzje, ten właśnie to robi.
Argumenty mają ciekawe, skoro ich wyborcy to kupują, znaczy również, że skuteczne. Nic tutaj nie poradzimy. Kaczyński działa jednak z innych pobudek.
Jakich?
On wie, że po wyborach czeka go kryminał, dlatego próbuje się ratować. Konsolidować wpływy, czuwać i błyskawicznie reagować. Ale nie uda mu się wywinąć – dowodów na przestępstwa jest tak wiele, że nie będzie miejsca, w którym uda mu się schować. Zastanawiam się tylko, do czego będzie się w stanie posunąć, aby odwlec ten moment? Obawiam się, że jesienne wybory nie będą uczciwe. Mogą być fałszowane, przeciągane, zmanipulowane.
Musimy się przygotować na najgorsze scenariusze. Uważam, że grozi nam wojna domowa – ci ludzie są do tego zdolni. Już w moich czasach próbowali, ale byłem tak silny, że ich rozwaliłem.
Prawdziwą wojnę widzimy za naszą wschodnią granicą. Gdy mówi pan prezydent o „wojnie domowej”, ma pan na myśli krwawe starcia? Jeśli tak, trudno o poważniejszy zarzut.
Jeśli będą poniżać ludzi, nie słuchać narodu, pomiatać nami – tak to się skończy. PiS zmusi Polaków do wyjścia na ulicę. Będziemy tak bezradni, jako społeczeństwo, że nie pozostanie nic innego niż chwycić za bruk. Mówię o tym od dawna, co niektórym się nie podoba, ale taka jest prawda.
Czy będąc na marszu 4 czerwca widział pan podstawy, do tak czarnych scenariuszy? Bo ja tam widziałem spokojną manifestację.
A ja chęć walki oraz zmianę pokoleń. Nie uwzględniłem tego w moim przemówieniu, które chciałem wykorzystać do przekazania instrukcji działania. Mówiłem: „ja, ja”, ale chciałem w ten sposób odnieść się do rzeczy, które mogą się zdarzyć albo zdarzyły. Oni odebrali to inaczej, uważali, że robię z siebie bohatera. To nieprawda, ale tak myśli współczesne pokolenie. Rozwiązuje problemy, ale nie myśli, jak do nich doszło. Usuwają skutki, ale nie usuwają przyczyn.
Krzyk: „Idziemy!” to nie jest wielka filozofia. Może po prostu mówił pan za długo?
Tłum krzyczał: „Idziemy!”, bo było duszno. Przecież później dostałem brawa większe od Tuska. Co pan tego nie słyszał?
Nie odbieram jednak Donaldowi Tuskowi chwały, bo on to wszystko zorganizował. W przeciwieństwie do innych, od początku stawiałem, stawiam i będę stawiać na Tuska, dlatego nie wchodzę mu za bardzo w paradę. Jestem już stary, robię co mogę, ale to nie moja walka. Tuskowi oddaję i hołd, i dziękczynienie. Niech robi swoje, on lepiej czuje ducha czasów. Ja myślę już po staremu, wszędzie widzę agentów i oglądam się za plecy.