Ten kraj stoi przed historyczną szansą. „Kurs na Unię i podwyżka pensji”

Prezydentka Mołdawii Maia Sadu Źródło: X / Maia Sadu Jedną z plag naszych czasów jest inflacja przymiotników. Każde wybory w każdym kraju są przełomowe albo historyczne, świadczą o sejsmicznych zmianach w społeczeństwie albo przynajmniej ich wynik jest zaskakujący. Niestety, wszystkie powyższe przymiotniki są konieczne, żeby móc uczciwie opisać to, co wydarzyło się w Mołdawii 28 września. W zeszłym roku odbyły się w Mołdawii wybory prezydenckie oraz referendum dotyczące zmian w konstytucji, których celem była integracja europejska. Ich wynik był traktowany jako probierz nastrojów społecznych przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi, gdyż w Mołdawii, podobnie jak w Rzeczpospolitej, większość władzy znajduje się w rękach parlamentu, który powołuje rząd. Zarówno referendum, jak i wybory prezydenckie skończyły się pomyślnie dla opcji proeuropejskiej, ale tylko dlatego, że zdecydowanie zagłosowała za nią ogromna mołdawska diaspora. Uwzględniając głosy oddane tylko w kraju, referendum zostałoby odrzucone, a prezydentem zostałby kandydat prorosyjski, wspierany przez Partię Socjalistów oraz rosyjską machinę propagandową i przez ordynarne kupowanie głosów za pieniądze szmuglowane wprost z Rosji.