27 November, 2025

Koszmar 75-letniego pacjenta. „Nie możemy go wypisać, bo ktoś przejął jego dom”

Koszmar 75-letniego pacjenta. „Nie możemy go wypisać, bo ktoś przejął jego dom”

Koszmar 75-letniego pacjenta. „Nie możemy go wypisać, bo ktoś przejął jego dom”

Pacjent w szpitalu, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Shutterstock / Akkalak Aiempradit Wrocławski szpital od ponad miesiąca opiekuje się 75-latkiem po udarze, którego nie może wypisać, bo nikt nie chce go przyjąć pod swój dach. Dom, w którym miał znaleźć opiekę i bezpieczeństwo, został przejęty przez nowych właścicieli, a gmina i nowi właściciele przerzucają się odpowiedzialnością za jego dalszy los.

W szpitalu przy ulicy Fieldorfa we Wrocławiu przebywa 75-letni mężczyzna po udarze, którego personel nie może wypisać, ponieważ nie ma osoby lub instytucji, która wzięłaby nad nim opiekę. Pacjent twierdzi, że opiekę miała zapewnić mu rodzina lekarza, któremu wiele lat temu przepisał dom. Bliscy medyka zaprzeczają, utrzymując, że żadna taka umowa nie została zawarta, a obowiązek pomocy spoczywa na gminie.

Grzegorz, bratanek mężczyzny wspomina wujka jako człowieka pogodnego i niezwykle ufnego. – Mówią też o nim, że ostatnią koszulą by się podzielił. Zawsze był dobroduszny i jakiś taki naiwny. Może dlatego zaufał tej rodzinie z sąsiedniej wsi – mówi dziennikarzom Gazety Wyborczej.

Jest jedynym członkiem rodziny utrzymującym z Janem kontakt. Odwiedza go co kilka dni, przywożąc podstawowe rzeczy. – Wydaje mi się, że nawet mnie nie poznaje – przyznaje. Pacjent ma zerowy wynik w skali Barthel, co oznacza całkowitą zależność od innych i brak zdolności do samodzielnego funkcjonowania. Jest na stałe przypięty pasami do łóżka, musi być karmiony, myty i ubierany. Sam nie jest w stanie tego zrobić.

Lekarze podają, że mężczyzna ma porażenie lewej strony ciała i wymaga stałego nadzoru – próbuje samodzielnie wstawać, a to kończy się upadkami. Zdarza mu się także być impulsywnym i wyrywać sobie wkłucia. W takich warunkach nie da się od niego uzyskać jasnych informacji, choć twierdzi, że akt notarialny dotyczący własności jego domu gdzieś istnieje – za każdym razem podając jednak inne miejsce.

„Nie możemy go wypisać, bo ktoś przejął jego dom”

Jan w swoim domu w Wojnowicach nie był od wielu tygodni. Według rodziny, udar nastąpił tuż po powrocie z pobliskiej miejscowości, gdzie opłacał rachunki. Od tamtej pory jest hospitalizowany.

– To już 42 doba, jak ten pan u nas leży – mówi dziennikarzom personel szpitala. Początkowo potrzebował hospitalizacji, ale medycznie lekarze nie są w stanie zrobić więcej. Nie mogą go jednak wypisać, bo ktoś przejął jego dom. A osoby, które według uzyskanych informacji miały go przyjąć, nie odpowiadają i pozamykały posesję.

Według relacji szpitala, mężczyzna wiele lat temu miał podpisać akt notarialny, w którym rzekomo zrzekał się nieruchomości w zamian za opiekę. Do domu nie ma dostępu ani rodzina, ani służby.

Bratanek dodaje, że nieruchomość była dla Jana miejscem wyjątkowym, bowiem tam dorastał i mieszkał z rodzicami. Problemy finansowe sprawiły jednak, że musiał szukać pomocy. – To wtedy dogadał się z tą rodziną, że oni spłacą gminie resztę zadłużenia – twierdzi Grzegorz, mówiąc o kwocie około 15 tysięcy złotych. Wsparcie miała zaoferować rodzina z sąsiedniej wsi, która w kolejnych latach zaczęła korzystać z części budynków i zabezpieczyła teren kłódkami.

Pracowniczka szpitala potwierdza, że pacjent w rzadkich momentach logicznego kontaktu powtarza, iż dom przekazał w zamian za opiekę. – To skandal, że teraz się od tego uchylają – mówi.

„To była zwykła sprzedaż. Opieka nie była częścią umowy”

Z ustaleń Gazety Wyborczej wynika, że dom został przepisany na syna znanego lekarza. Medyk pracował wcześniej w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym. Zapytany przez dziennikarzy o zobowiązania wobec Jana, przerywa rozmowę, grożąc pozwem.

– Syn podpisał z Janem akt notarialny, ale to była zwykła umowa kupna-sprzedaży… Nie zobowiązywaliśmy się, że będziemy go utrzymywać czy się nim opiekować – wyjaśnia jego ojciec.

Dziennikarzom dosłał dokument, w którym faktycznie nie ma zapisów o opiece. Zawiera jedynie klauzulę o prawie dożywotniego zamieszkania.

Szpital ma jednak poważne zastrzeżenia. – Pan Jan miał problemy alkoholowe. Mogło być tak, że nie rozumiał w pełni, co podpisuje – twierdzi jedna z pracownic. Rodzina lekarza temu zaprzecza i dodaje, że obecna sytuacja to już wyłączna odpowiedzialność gminy.

Gmina Miękinia odpowiada. „Załatwimy ZOL. Cuda robimy w trzy dni”

Według szpitala, gmina Miękinia – do której należą Wojnowice, w których zlokalizowana jest posiadłość pana Jana – odmówiła pomocy mężczyźnie, nie reagując na pisma. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej miał stwierdzić, że nie posiada usług opiekuńczych z powodu braków kadrowych, mimo że jest to obowiązek wynikający z ustawy.

Personel zwraca uwagę, że miejsce w Domu Pomocy Społecznej kosztuje około 8-9 tysięcy złotych miesięcznie, a różnicę powinna pokryć osoba zobowiązana do opieki – której w tym przypadku nie ma. Gdyby pomocy odmówiono, to i tak powinien interweniować samorząd.

Tymczasem GOPS deklaruje, że rozwiązanie już nadchodzi. – Pan Jan lada moment zostanie umieszczony w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. W naszym GOPS-ie rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, a cuda w trzy dni – mówi kierowniczka ośrodka.

Grzegorz z kolei odpowiada, że gdy on zabiegał o miejsce, usłyszał, że oczekiwanie potrwa nawet kilka miesięcy. – Nim zwolni się miejsce, GOPS powinien pana Jana zabezpieczyć, a nie szpital, instytucja powołana do leczenia ludzi i ratowania życia. Na oddziale neurologicznym potrzebne są miejsca. Pacjenci nie mogą czekać, bo przy udarach liczy się każda minuta – twierdzi pracowniczka szpitala.

Podobne artykuły