Groźna wystawa w polskich miastach? W czołgach były granaty i amunicja
Zniszczony na Ukrainie czołg rosyjski. Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Shutterstock / anmbph W 2022 roku na terenie naszego kraju pokazywano rosyjskie czołgi, zniszczone w Ukrainie. Okazuje się teraz, że mogły one stanowić zagrożenie dla obywateli. Rząd Prawa i Sprawiedliwości w czerwcu 2022 roku sprowadził z Ukrainy zniszczone rosyjskie czołgi, by pokazywać je w centrach największych miast. Wraki stanęły m.in. na Placu Zamkowym w Warszawie, gdzie z pompą ogłaszano otwarcie wystawy. – Ten zniszczony przez ukraińskich żołnierzy rosyjski sprzęt jest dowodem na to, że determinacja, odwaga i profesjonalizm pozwala na pokonanie rosyjskiej armii – oświadczał ówczesny szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk. – Tu w tym miejscu, gdzie w czasie II Wojny Światowej przeżyliśmy wielką hekatombę niszczenia Warszawy i walki z polskim żołnierzem, z polskim obywatelem. Ta technika pancerna pokazuje, jak straszne działania podejmuje Rosja przeciwko Ukrainie – dodawał Wojciech Skurkiewicz, w tamtym czasie wiceminister obrony narodowej. – Ten sprzęt miał służyć do napaści. I kolejny raz to była napaść na Ukrainę. Możliwość zobaczenia tego na żywo, dotknięcia, myślę, że jeszcze bardziej do nas przemawia – mówił podczas innej wystawy Dariusz Drelich, wojewoda pomorski. Teraz okazuje się, że w zniszczonych pojazdach znajdowała się amunicja i granaty. Dopiero wiele miesięcy później śmiertelne pułapki rozbroili saperzy. Co więcej, nikt nie sprawdzał wcześniej tego sprzętu, ufając w ciemno zapewnieniom strony ukraińskiej. Przypomina sytuację z eksplozją granatnika w Komendzie Głównej Policji. – Mieliśmy otrzymać sprzęt, który będzie sprzętem bezpiecznym. Błędy strony ukraińskiej, która co innego zapewniała, a co innego zrobiła, no, niestety, się zdarzają. Nie akceptuję tego, ale też rozumiem, że w sytuacji trudnej, jaką jest wojna na Ukrainie, takie błędy mogą się zdarzać – podsumował Bartosz Kownacki z PiS, były wiceminister obrony narodowej. Teraz to prokuratura sprawdzi, w jaki sposób doszło do zaniedbań i kto powinien za to odpowiedzieć. – Istnieje możliwość, że mogło dojść do wypełnienia znamion takiego przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu. Czyn taki zagrożony jest karą pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu – wyjaśniał Piotr Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.Niebezpieczna wystawa w polskich miastach
Prokuratura zajmie się niebezpieczną wystawą