18 July, 2022

Biden na Bliskim Wschodzie: przełom czy porażka?

Biden na Bliskim Wschodzie: przełom czy porażka?

Ocena wizyty Joe Bidena na Bliskim Wschodzie jest niejednoznaczna. Była ona na tyle trudna, że fakt, iż nie zakończyła się katastrofą już można uznać za sukces. Amerykański prezydent pokazał przede wszystkim, że to USA wciąż rozdaje karty i nie zamierza ani zwijać się z Bliskiego Wschodu ani pozwalać Chinom, Rosji i Iranowi na swobodę działań. Konkretne ustalenia nie są jednak przełomowe.

Wizyta Bidena na Bliskim Wschodzie składała się z dwóch części tj. wizyty w Izraelu i w Palestynie oraz spotkania z liderami 9 państw arabskich w saudyjskiej Dżeddzie. Chodziło więc nie tylko o spotkanie z saudyjskim następcą tronu Mohammadem bin Salmanem ale również z przywódcami Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru, Kuwejtu, Bahrajnu, Omanu, Iraku, Egiptu i Jordanii. Była to pierwsza wizyta Bidena na Bliskim Wschodzie od czasu objęcia przez niego prezydentury półtora roku temu. W tym czasie tylko liderzy Izraela, Iraku, Kataru i Jordanii (dwukrotnie) gościli w USA. Ponadto na szczyt państw demokratycznych, zorganizowany w grudniu 2021 r., zaproszeni byli jedynie liderzy Izraela i Iraku. Jest to nie bez znaczenia zważywszy na krytykę wizyty w Arabii Saudyjskiej płynącą z rodzimej partii Bidena tj. Demokratów. Co do Izraela to choć w USA gościł i premier i prezydent tego kraju to w międzyczasie doszło do zmiany personalnej na obu stanowiskach, zatem było to też pierwsze spotkanie Bidena z Yairem Lapidem jako premierem. Warto też dodać, że jeśli chodzi o innego bliskowschodniego gracza tj. Turcję to Biden nie odwiedził jej i nie ma tego w planach na najbliższe miesiące. Również Erdogan nie doczekał się zaproszenia do Waszyngtonu i wątpliwe jest by to nastąpiło. Tymczasem we wtorek dojdzie w Teheranie do spotkania prezydentów Iranu, Turcji i Rosji i nie ma wątpliwości, ze jest ono kontrszczytem wobec tego, który odbył się w Arabii Saudyjskiej.

Choć uwaga polskich mediów (dość skromna, nawiasem mówiąc) koncentrowała się na kwestii zwiększenia wydobycia ropy przez Arabię Saudyjską to nie był to jedyny temat tej podróży. Joe Biden wręcz zaprzeczał, że sprawa ropy jest powodem jego wyjazdu na Bliski Wschód. W artykule opublikowanym 9 lipca w Washington Post (co było symboliczne zważywszy, że poćwiartowany w stambulskim konsulacie saudyjskim Dżamal Chaszukdżi pracował właśnie dla tej gazety) i zatytułowanym „Po co jadę do Arabii Saudyjskiej”, Biden podkreślał, ze przez ostatnie 18 miesięcy Bliski Wschód stał się bardziej stabilny i bezpieczny dzięki amerykańskiej dyplomacji. Jako jeden z dowodów na to Biden podał trwający od kwietnia rozejm w Jemenie. Amerykański prezydent przekonywał też, że bardziej bezpieczny i zintegrowany Bliski Wschód jest w interesie USA, a sprawie ropy poświęcił jedynie fragment zdania, stwierdzając, że eksperci saudyjscy i amerykańscy pracują nad stabilizacją rynku tego surowca. Biden wspomniał natomiast także o znaczeniu bliskowschodnich szlaków wodnych dla globalnego handlu i łańcuchów dostaw.

Ponadto niektóre sprawy były załatwiane równolegle, poza główną wizytą. Dotyczy to również Polski, gdyż nie ma najmniejszej wątpliwości, że nagła normalizacja relacji polsko-izraelskich, która nastąpiła z inicjatywy Izraela (zresztą ich wcześniejsze popsucie też), była efektem nacisku USA. Lapidowi wizyta Bidena była bardzo potrzebna, więc postanowił się dostosować. Innym wydarzeniem była tajna narada w egipskim Szarm el-Szejk z udziałem wojskowych z Izraela, Arabii Saudyjskiej, Kataru, Jordanii, Egiptu, ZEA oraz Bahrajnu, której przedmiotem miało być utworzenie „arabskiego NATO” oraz arabsko-izraelskiego sojuszu obrony powietrznej. Kolejną kwestią, która z całą pewnością wpływała na rozmowy, był zaplanowany na wtorek szczyt w Teheranie oraz zapowiedzi Rosji dotyczące INSTC (International North-South Transport Corridor), czyli korytarza transportowego łączącego Rosję z Indiami i omijającego Bliski Wschód, w tym w szczególności Kanał Sueski. To stanowi bardzo istotne zagrożenie dla interesów nie tylko Egiptu ale również Arabii Saudyjskiej. Tuż przed wizytą Bidena saudyjski minister stanu ds. zagranicznych Adil al-Dżubeir w obszernym wywiadzie dla saudyjskich mediów mówił o tym, ze Arabia Saudyjska ma ambicje stać się hubem łączącym Europę, Azję i Afrykę.

Pierwszy etap podróży Bidena, tj. wizytę w Izraelu, komplikował fakt, że dopiero co tamtejszy rząd stracił większość parlamentarną i ogłoszono nowe wybory. Sondaże wskazują na zwycięstwo Likudu ale nie dają pewności czy Netanjahu zdoła zdobyć większość do stworzenia rządu, a póki to nie nastąpi rządzić będzie dalej Lapid. Choć Netanjahu jest na tyle pragmatyczny, że dążyłby do dobrych relacji z każdym prezydentem USA, bez względu na to czy ten stawiałby na niego, czy na konkurencję, to Biden niewątpliwie woli rządy izraelskiej lewicy. Dla Bidena Lapid jest bowiem bardziej racjonalny i skłonny do współpracy niż Netanjahu, a w procesie tworzenia rządu zdołał dogadać się z izraelskimi Arabami. Dlatego obu stronom zależało by wizyta wyglądała na jak największy sukces i była przepełniona symbolicznymi gestami oraz górnolotnymi deklaracjami.

Ale w najważniejszej kwestii, tj. w sprawie Iranu, Biden nie porozumiał się z Lapidem. Mimo fiaska rozmów w Dosze w sprawie reaktywacji porozumienia dot. irańskiego programu nuklearnego (JCPOA) mają one być jednak kontynuowane i najwyraźniej Biden liczył, że zmiękczenia stanowiska Izraela w tej sprawie pozwoli mu na złagodzenie opozycji wobec JCPOA ze strony Republikanów i części Demokratów. Próba reaktywacji JCPOA rozbija się obecnie o żądania ze strony Iranu dot. gwarancji utrzymania porozumienia bez względu na to kto będzie kolejnym prezydentem USA. Lapid jednak naciskał, by USA wyznaczyły deadline dla negocjacji w sprawie JCPOA i zadeklarowały możliwość przeprowadzenia operacji militarnej przeciwko Iranowi w przypadku ich fiaska. Tymczasem Biden zadeklarował jedynie, że USA użyje wszelkich środków by nie dopuścić do zdobycia przez Iran broni atomowej. Niezgodność w tej kwestii została przykryta nadmiernymi fanfarami towarzyszącymi podpisaniu Deklaracji Jerozolimskiej o Strategicznym Partnerstwie. Nie jest to dokument nieistotny ale nazywanie go historycznym jest grubą przesadą. Potwierdza on determinację USA we wspieraniu Izraela, w szczególności przeciwko Iranowi, a także Hezbollahowi, Hamasowi czy palestyńskiemu Islamskiemu Dżihadowi oraz potwierdza zaangażowanie finansowe USA w pomoc obronną Izraela i współpracę w zakresie rozwoju technologii militarnych. USA zadeklarowało również zwalczanie wszelkich prób delegitymizacji czy bojkotu Izraela, co jest o tyle istotne, że takie trendy ostatnio zaczęły być coraz silniejsze w lewym skrzydle Partii Demokratycznej. Z drugiej strony jeden akapit poświęcony jest Ukrainie i wsparciu obu stron dla jej integralności terytorialnej oraz suwerenności. Ani razu w tym dokumencie nie jest jednak wspomniana Rosja czy Chiny. Wspomniano za to Indie, w kontekście współpracy czterostronnej Indie-ZEA-Izrael-USA, co jest też próbą wyrwania Indii z układu z Rosją.

Podobne artykuły