Tajemnicza paczka i bóle głowy. Kulisy śledztwa w sprawie Beaty Klimek

Policja, Beata Klimek Źródło: Policja / canva.com Ponad rok po zaginięciu Beaty Klimek z Poradza, w sprawie wciąż więcej jest pytań niż odpowiedzi. Nowe ustalenia dziennikarzy rzucają cień na działania służb i otwierają wątki, o których wcześniej nikt nie mówił głośno. Minęło już ponad dwanaście miesięcy od chwili, gdy media obiegły pierwsze informacje związane z zaginięciem Beaty Klimek z Poradza. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, przeszukań, badań i licznych powrotów służb na posesję jej partnera, odpowiedzi na kluczowe pytania nadal brak. Dziennikarze z Kanału Kryminalnego Extra zajmujący się sprawą ujawnili kulisy działań służb, które – ich zdaniem – budzą coraz większe wątpliwości. Jednym z najgłośniejszych wątków w całym śledztwie jest badanie wariograficzne Jana, męża Beaty Klimek, osoby, która pojawia się w sprawie od samego początku. Test ten został przeprowadzony prywatnie – na zlecenie dziennikarzy, którzy liczyli, że dzięki temu uda się rozwiać wątpliwości. Jak twierdzą prowadzący KKE, szybko okazało się, że wynik tego badania nie ma żadnej wartości dowodowej. Powód? Ten sam specjalista, który przeprowadził prywatne badanie, wykonywał również badania procesowe na zlecenie prokuratury – w tej samej sprawie. Zgodnie z zasadami badań poligraficznych, taka sytuacja jest niedopuszczalna i czyni wyniki niewiarygodnymi. – To jakby sędzia orzekał w sprawie, w której wcześniej był świadkiem – tłumaczy jeden z ekspertów. Niedługo po tej sytuacji w ręce dziennikarzy trafiło nagranie z monitoringu, na którym widać samochód przypominający auto należące do pana Jana. Na pierwszy rzut oka obraz wydawał się przełomowy. Jednak po analizie materiału przez specjalistów od rekonstrukcji wideo okazało się, że nie sposób jednoznacznie potwierdzić tożsamości pojazdu ani kierowcy. Na nagraniu nie widać numerów rejestracyjnych, a sylwetka za kierownicą jest niewyraźna. – Nie mamy prawa stwierdzić, że to był on. Zachowujemy zasadę domniemania niewinności – podkreślają dziennikarze. Pan Jan sam zaprzeczył, że to jego samochód. I choć materiał został dokładnie przeanalizowany, wątek ten – przynajmniej na razie – nie wniósł nic nowego do sprawy. Kolejny trop pojawił się dzięki informacjom przekazanym dziennikarzom przez osoby z otoczenia zaginionej. Z ich relacji wynikało, że krótko przed zaginięciem pani Beaty, pan Jan miał zamówić przesyłkę z Niemiec – nie przez kuriera, lecz „po znajomości”, z pomocą znajomego, który przywoził paczki z zagranicy. Transakcja miała być rozliczona gotówką, nie przez internet, a zawartość przesyłki do dziś pozostaje nieznana. Dziennikarze stanowczo podkreślają, że nie łączą tego faktu z zaginięciem, lecz uważają, że warto, by pan Jan sam wyjaśnił, z czym związana była paczka. – Nie chcemy robić z tajemniczej przesyłki afery. Ale skoro o niej mówiono, to zapytaliśmy. To wszystko – wyjaśniają. Jeszcze inny wątek dotyczy rodzinnej wizyty sprzed zaginięcia Beaty Klimek. Jak twierdzą dziennikarze, pana Jana miała odwiedzić rodzina mieszkająca na stałe za granicą – kuzynka lub siostrzenica z partnerem, który nie jest Polakiem. Podczas rozmów w gronie rodzinnym miały paść narzekania na relację z Beatą oraz wzmianki o wypadku samochodowym lub o białym busie, który miał przejeżdżać przez wieś. Nie wiadomo jednak, czy chodziło o realne zdarzenie, o wypadek, który dopiero „miał się wydarzyć”, czy też była to zwykła anegdotyczna rozmowa. – Nie wiemy, czy to prawda, czy plotka. Dlatego chcieliśmy zapytać pana Jana bezpośrednio, ale nie odbierał od nas telefonu – mówią dziennikarze. – Być może to nic nie znaczy, ale w tej sprawie każde zdanie może mieć znaczenie – dodają. Twórcy KKE twierdzą, że z relacji kilku osób wynika, że dzień przed zaginięciem Beata Klimek czuła się bardzo źle. Miała silne bóle głowy, zawroty, ogólne osłabienie, przez cały dzień leżała w łóżku i nie wychodziła z domu. Jeden ze świadków miał powiedzieć, że „leżała jak śnięta ryba”. Ten wątek wzbudził wiele emocji wśród internautów. Niektórzy sugerowali, że Beata mogła zostać „podtruta” lub nieświadomie przyjąć coś, co wpłynęło na jej stan. Dziennikarze jednak stanowczo dystansują się od takich teorii. – Nie chcemy łączyć tego z żadnymi innymi wątkami. Ale to fakt, który warto, by śledczy dokładnie sprawdzili. Bo jeśli Beata faktycznie czuła się tak źle, dzień później mogło dojść do tragedii – nawet bez udziału osób trzecich. Mimo licznych przeszukań, wizyt policji i tak zwanych „wykopków” na posesji pana Jana, nie odnaleziono żadnych dowodów. Dziennikarze twierdzą, że służby wracały na teren wielokrotnie – raz po raz sprawdzając piwnice, szambo, wiatę, oczko wodne, a nawet strych. – Nie rozumiem tego. Wchodzimy na teren, robimy wszystko od A do Z, zamykamy furtkę i nie wracamy. A tutaj było inaczej – wszystko na raty. A w takich przypadkach raty mają swoje odsetki – komentował jeden z dziennikarzy wyjaśniając, że w takiej sytuacji „ktoś może zadziałać, powiedzieć: już są blisko, już tutaj są fanty, które na przykład pochodzą z przestępstwa. To ja je przeniosę tam, gdzie było sprawdzane. Przecież drugi raz nie będą tam sprawdzać”. Youtuberzy dodają, że w sprawie zabezpieczono jedynie plandekę, którą po kilku miesiącach zwrócono właścicielowi. Psy tropiące miały coś wskazać, ale trop okazał się ślepy. Śledztwo toczy się w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci, jednak nikt nie usłyszał zarzutów. W połowie listopada prokuratura ma zadecydować, czy zostanie ono przedłużone, czy umorzone. W sprawie spekulacji dziennikarzy redakcja Wprost.pl wystosowała maila z pytaniami do Prokuratury Regionalnej w Szczecinie.
Kontrowersje wokół badania wariograficznego
Wątek samochodu i nagrania
Tajemnicza przesyłka z zagranicy
Spotkanie z rodziną i rozmowa o wypadku samochodowym
Złe samopoczucie Beaty dzień przed zaginięciem
Wielokrotne powroty służb na posesję męża Beaty Klimek
